Recenzja: Dżozef - Jakub Małecki

Dżozefa skończyłam kilka dni temu, ale wciąż nie mogłam się zebrać by napisać o tej książce nieco więcej. Natłok obowiązków, pogorszenie samopoczucia, sprawiły, że literki nie układały się w sensowną całość...


Dżozefa sobie dawkowałam, ale już od pierwszych stron poczułam się wciągnięta w opowieść, niczym główny bohater Grzegorz, w historię Stanisława...
Zapytacie o czym ja w ogóle mówię! Grzegorz to absolutny promyk całej powieści. Dresiarz z wysublimowanym słownictwem, który kocha czytać. Przytrafiło mu się złamanie nosa, przez co ląduje w szpitalu, gdzie poznaje Kurza i Stasia. A dzięki Stasiowi Dżozefa. Nie byle jakiego bo Conrada...
Książka żyje dosłownie. Opowieści snute przez Stasia wprawiają w ruch niesamowitą machinę, i tutaj autor świetnie wplata realizm magiczny. Dwutorowa historia, jak zwykle łączy się klamrą, stawiając czytelnika z niedopowiedzeniami.
Bo książka nie jest jednoznaczna. Oczywiście dużo w niej smutku, ale też radości, humoru, dużo walki z demonami (tymi, z którymi niejedno z nas się boryka), nadziei... Zastanawiamy się czy nas i bohaterów ogarnia szaleństwo, czy to o czym czytamy ma jakikolwiek sens. A, że ma to pewne. W końcu to Małecki.
Jest to książka inna, od znanych mi wcześniej. Może dlatego też, wolę te bardziej realne historie jak Nikt nie idzie, Horyzont czy Ślady. Ale bez wątpienia ma w sobie coś co czytelnika przyciągnie. I zostawi z mnóstwem pytań. Nawet jeśli pozostaniemy z mieszanymi uczuciami. Warto przekonać się na własnej skórze, a dzięki temu dowiedzieć się, czy i w naszym umyśle nie zagnieździł się Kozioł Drewniak...
I warto pamiętać, że ratunek może przyjść z najmniej oczekiwanej strony.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sowia Poczta - kwietniowy box fantastyczny

Zimowy Book Haul cz. II