Recenzja: Stacja końcowa Auschwitz - Eddy de Wind

Autorzy: Eddy de Wind
Tłumacz: Iwona Mączka
Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2020
Ilość stron: 288



Od Wydawnictwa W.A.B., otrzymałam do recenzji, książkę niezwykłą. Trudną, prawdziwą i bolesną. Dlaczego? Ponieważ "Stacja końcowa Auschwitz" Eddy'ego de Winda stanowi surowy zapis życia w obozie. Codziennej walki o przerwanie. Głodu, zimna, strachu... ale także miłości i nadziei, których w tym piekle nie brakowało. To relacja człowieka, który przetrwał. Mimo strat i traumy został niepokonanym... I chętnie Wam powiem o niej odrobinę więcej. 



"Jest rok 1942, żydowski doktor Eddy de Wind pracuje jako wolontariusz w Westerbork, obozie przejściowym we wschodniej części Holandii. Tutaj spotyka młodą żydowską pielęgniarkę – Friedel. Zakochują się w sobie i biorą w obozie ślub. W 1943 roku zostają przetransportowani do Auschwitz. Tam zostają rozdzieleni: Eddy trafia do baraku numer 9, Friedel do baraku 10, w którym przeprowadzane są medyczne eksperymenty. Kiedy Rosjanie zbliżają się do Auschwitz w końcówce roku 1944, naziści rozpoczynają zacieranie śladów, a więźniowie wyruszają w głąb Niemiec w marszu śmierci. Eddiemu udaje się ukryć, pozostaje w Auschwitz i zaczyna pisać."


  

W obozowym piekle, słowa okazały się ratunkiem... To zdanie przyszło mi do głowy jako pierwsze, najkrótsze podsumowanie, po przeczytaniu "Stacji końcowej Auschwitz".
Eddy de Winde trafia do Auschwitz z obozu przejściowego w Westerbrocku. Wraz z nim transportowana jest jego żona - Friedel, która zostaje osadzona w Bloku 10... Tym który zasłynął z najokrutniejszych eksperymentów przeprowadzanych na kobietach. 


"Była to jednak iluzja, brama ta nie różniła się bowiem niczym 
od bram piekła. Zamiast Arbeit macht frei powinno widnieć na niej: 
Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie"."



Stacja końcowa Auschwitz to surowa relacja z pobytu w obozie. Eddy jest lekarzem, jednak przez to los wcale nie obszedł się z nim mniej okrutnie. Cierpi, walczy o każdy dzień - nie tylko dla siebie. Miłość do żony jest tym, co podtrzymuje go przy życiu. Dając nadzieję, pośród codziennego stawania ze śmiercią oko w oko.
Wspomnienia te, zostały opublikowane w niezmienionej formie. Przez to są chwilami chaotyczne i bardzo zimne, ale podejrzewam, że tylko w ten sposób autor mógł nam przekazać prawdę. Stworzył alter ego - Hansa Van Dama, z którego perspektywy opowiada swoje losy. Myślę, że dzięki temu mógł w pewien sposób odciąć się od traumatycznych wydarzeń, snując opowieść w trzeciej osobie.

"Moralność narodowosocjalistyczna 
w połączeniu z alkoholem zmieniała człowieka w diabła."




Cierpienie, śmierć, poniżenie, strach, katorżnicza praca, walka o przeżycie... To wszystko towarzyszy Hansowi każdego dnia. Przez to, lęk odczuwa również czytelnik. Autor jest surowy w swoich ocenach. Pisząc nie przebiera w słowach. Dotknęło mnie, że w nieprzychylny sposób wypowiada się o Polakach. Wiadome jest, że w każdej nacji znajdują się jednostki negatywne. My także jesteśmy uprzedzeni do Niemców... Jednak po lekturze innych powieści obozowych, po lekcjach historii i tym jak Polacy chronili Żydów, ciężko mi uwierzyć w niektóre słowa.

"Było to obrzydliwe, szczególnie że wiadomo było, o co chodzi. 
Te nędzne szkielety, wymęczone żywe trupy z zapadniętymi oczami, 
z ciałami pokrytymi ranami stały nagie jak niemowlęta w długim szeregu, 
podpierając się wzajemnie lub trzymając łóżek."

To jedyny zarzut, bo książka sama w sobie chwyta za serce. Jest prawdziwa. Cieszę się, że nie została sfabularyzowana. Dodatkowym atutem jest wkładka ze zdjęciami oraz artykuł naukowy na końcu książki, w którym autor opisuje zespół poobozowy.



  

Ciężko, w jakikolwiek sposób odnieść się do stylu autora czy bohaterów, bo są to wspomnienia. Obraz obozu nakreślony oczami więźnia, przepełnionego żalem i złością. Na ile był obiektywny w swoich opowieściach, może nam powiedzieć tylko historia. Relacja jednak jest bardzo wartościowa, i patrząc na inne tego typu książki, należy się z nią zapoznać. 

"Gdy stali w oknach swojego bloku, tęskniąc jedno za drugim 
- nieosiągalnym - i za górami - niedosięgłymi 
- czuli się jak para ludzi pragnących raju, 
z którego nie zostali wygnani, bo nigdy w nich nie przebywali."

Tym co jeszcze bardzo mocno cechuje tę książkę jest uczucie i oddanie. Czytelnik rozważa, kim mógłby stać się Hans, lub jak szybko by zginął gdyby nie miłość do Friedel i nadzieja na lepszy los. Ludzi ginęli na jego oczach każdego dnia, sam wiele razy stanął nad grobem a jednak przetrwał. To samo dotyczy żeńskich bohaterek. Zarówno Friedel jak i jej współwięźniarek. Po raz kolejny można się przekonać, że siła jest kobietą. I nie tylko zabiera ale przede wszystkim daje.


Oblicze wojny, nie tak odległej przeraża. Wiele osób z niechęcią sięga po takie treści, lub omija je. Dla mnie obozowa literatura jest szczególna ponieważ moi dziadkowie byli żołnierzami, babcia straciła córkę na robotach w Niemczech, pradziadek uciekł z transportu... Ich losy odcisnęły na mnie głębokie piętno, dlatego z chęcią i wzruszeniem sięgam po rzetelnie napisaną literaturę faktu. 
Jeśli również cenicie książki o takiej tematyce, jest to pozycja obowiązkowa. Pozostawi Was ze smutkiem, ale też nadzieją, że nawet piekło dobiega końca.


MOJA OCENA
7.5/10


Za egzemplarz do recenzji dziękuję


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sowia Poczta - kwietniowy box fantastyczny

Zimowy Book Haul cz. II